Płaczę.
Nos obcieram, mam plamy w kolorze bordo i czerwone oczy.
Sześć minut po finale odcinka.
Nie wiem, czy jakikolwiek serial wcześniej wywoływał u mnie podobne reakcje. „Chirurdzy” kiedyś, później jakieś bzdurki, ale nie w dzisiejszym stopniu!
W zasadzie nigdy przed „This is us”, tak często nie płakałam.
Jeśli jakiś scenarzysta mnie słyszy, to proszę – Tak to się robi. 🙂
Dostaliśmy grupkę nowych osób. Samotnego nastoletniego ojca, kobietę z powojenną traumą i niewidomego muzyka.
Tak jak się domyślacie – to wszystko zagra w odpowiedniej minucie.
Do tej minuty trzeba dotrwać, chociaż wcześniej zadajecie sobie pytania: „A kto to”, „A po co nowa rodzina”?. itp.
To wszystko jest po coś.
Rozegrane w mistrzowski sposób – no może oprócz wątku wujka. Myślałam, że w końcu coś się w tej materii zmieniło i weteran – alkoholik zajmie mniej miejsca.
A w sumie, dlaczego ta historia miałaby zniknąć?
Mówię Wam. Jest plan.
Opuściliśmy na razie rodzinkę, dołożono Nam nowalijki i zagrało.
Stadion, światła i piosenka.
Dalej płaczę…